Kiedy rozpocząć naukę
drugiego języka
i dlaczego okres niemowlęctwa jest świetny
Beata Bużan
- Synowa ma bardzo zły wpływ na mojego wnuka! Ledwie dzieciak dziesięć miesięcy skończył, a ona już go na lekcje prowadza! W ogóle nie będzie miał dzieciństwa!
Czy troskliwa babcia, która przecież chce tylko dobrze dla swojego potomka, ma rację? Czy rozpoczynając edukację małego człowieka tak wcześnie, robimy mu krzywdę? Zatem kiedy jest najlepszy moment, żeby dziecko zapisać na różnorodne zajęcia i nie przeciążyć go intensywnością planu dnia?

Otóż rację mogą mieć obie strony – zależnie od tego, co rzeczywiście widzą. Jeśli obserwujemy młodą mamę wiecznie pędzącą z maleństwem z basenu na angielski, z lekcji języka na rytmikę, potem lepienie z gliny, nauka matematycznego postrzegania świata, by dzień zakończyć na relaksującej (sic!) jodze “mama i dziecko” – to nabierzemy przekonania, że taki harmonogram nie tylko jest zły dla dziecka, ale i dla mamy.
Natomiast gdy przyjmiemy, że niemowlę jest za małe, by czegokolwiek się mogło uczyć, to okażemy się ignorantami. Dziecko w pierwszym roku życia rozwija się w oszałamiającym tempie. Nie ma drugiego tak intensywnego okresu w rozwoju człowieka. Przez pierwsze dwanaście miesięcy zachodzą dziesiątki zmian psycho-fizycznych w maleńkim organizmie. Nie wykorzystanie tych rozpędzonych procesów byłoby marnotrawstwem.
Jednak, kochani Rodzice, wszystko musi być dobrze przemyślane. Gdyż gonienie czasu, usiłowanie dotarcia punktualnie na wszystkie zajęcia i opanowanie zadyszki, to wyczyn… ale zbędny. Dziecko nie może kojarzyć żadnych zajęć z nerwowym przemieszczaniem się po mieście, roztrzęsioną mamą, gwałtownym nakładaniem zimowego kombinezonu trzeci raz tego dnia…
Proponujemy rozsądne stymulowanie mózgu nowego członka naszej ludzkiej rodziny w sposób, jaki dzieci najchętniej akceptują: wykorzystując ich naturalną ciekawość. Większość mam mówi do swoich pociech cały czas od chwili narodzin. Wiedzą, że ich dzieci nie rozumieją mowy w jakimkolwiek języku, a mimo to mówią do nic nierozumiejących malenśtw. Czy są niepoważne? Czy zaczynają za wcześnie? Okazuje się, że nie. Rodzice mówią do swoich dzieci, bo wiedzą, że za parę miesięcy dostrzegą zrozumienie w wielkich oczach małych ludzi, że wzrok malucha powędruje w kierunku nazwanego przez rodzica przedmiotu.

Proces nauki języka zaczyna się poprzez słuch. Nikt nie każe niemowlęciu otwierać zeszytu, by zrobił notatki z języka ojczystego, nie wymaga się, aby przeczytał i streścił czytankę. Jakkolwiek uparty rodzic każdego dnia otwiera książeczkę przed maleństwem i mu czyta. Opowiada mu obrazki. Chwyta pulchniutki paluszek, by wodzić nim po ilustracjach i nazywać elementy dwuwymiarowego świata na papierze. Każdego dnia matki i ojcowie niemowląt kładą się na podłogę i turlają radośnie z latoroślami – i takie zabawy nigdy nie odbywają się w absolutnej ciszy. Towarzyszą temu śpiewy, wyliczanki i… śmiech. Żadnemu niemowlakowi do głowy nie przychodzi nawet, że właśnie zostaje przymuszony do nauki. Śmiech jest sygnałem dobrej zabawy. Śmiech oznacza miło spędzony czas.
Rozpisałam się na temat uroczych chwil w gronie rodziny w pierwszych miesiącach życia człowieka, a miało być o nauce języka obcego. Ależ to o tym jest! Język ojczysty jest na początku językiem obcym. Wdrożenie drugiego, ale pod warunkiem, że będzie ono oparte na tych samych dokładnie zasadach, nie może zrobić krzywdy rozwijającemu się maleństwu.
Zajęcia z języka angielskiego dla niemowląt nazywam spotkaniami młodych mam w języku obcym. (z czasem dołączali tatusiowie, babcie, dziadkowie)
Siadałyśmy wszystkie w kole na przyjemnym kocu. Niemowlaki na kolanach lub na poduszkach obok mam – jak kto wolał. Zaczynałam opowiadać po angielsku różne rzeczy, kładąc jednak nacisk na słowa, które chciałam, aby zostały ze spotkania “wyniesione”. Pokazywałam obrazki zwierząt – pies, kot, koń (po angielsku żaden z wyrazów nie brzmi podobnie). Potem rozdawałam pluszowe zabawki – psy, koty, konie – dla każdego dziecka jedna. Sama miałam pacynkę, która szukała swoich zwierząt. Oczywiście, że to mamy kierowały swoje postacie do mnie. Oczywiście, że to mamy wołały: “tu jestem”! Oczywiście, że to mamy brykały zwierzątkami wokół swoich dzieci. Na pierwszym spotkaniu. Na drugim już pierwsze małe rączki wyciągały się w kierunku kosza z zabawkami. Dwuelementowe układanki psów, kotów i koni składały mamy. Ja przesuwałam się na kolanach od pary do pary, zapytując o nazwę zwierzęcia, jego kolor, o głos jaki wydaje. Liczyłam wszystkie układanki, pluszaki, obrazki. Kolorowanka z jednym z trzech bohaterów lekcji, do niej kredki świecowe, lub jedna farbka z szerokim pędzlem (szybciej zapełnia się przestrzeń pomiędzy liniami), albo miska pełna maleńkich kawałków papieru – dzieci garściami nabierały miły w dotyku drobiazg i zrzucały na kartki wysmarowane klejem. Wieszaliśmy dzieła sztuki w tymczasowej galerii. Materiałem plastycznym na każdej “lekcji” było co innego: skrawki tkanin, wata, kasza manna, plastelina… ta lista nie ma końca.
Śpiewaliśmy czterowersową, prostą piosenkę. Czytałam krótką książeczkę. Na koniec oddawałam każdemu twórcy jego pracę plastyczną, wymieniałam z nim uścisk dłoni – jeżeli twórca sobie życzył. Nigdy, przenigdy, nie wyciągałam ręki do dziecka, które wyraźnie się odsuwało. W moim towarzystwie ma się czuć tylko dobrze i bezpiecznie.
Żadna z poszczególnych zabaw nie trwała dłużej niż cztery minuty. I nigdy nie spędziliśmy trzydziestominutowego spotkania na siedzeniu tylko. Wstawałyśmy, skakałyśmy, dreptałyśmy udając bieg. Wszystkie nasze czynności “opowiadałam”. To teatr jednego spikera, ale aktorami są wszyscy uczestnicy. A gdy po kilku, kilkunastu spotkaniach jeden mały człowiek powtórzył jakieś słowo, wszystkie cieszyłyśmy się, jakby to było najwspanialsze osiągnięcie świata. Zresztą… takie wtedy było.
Jeszcze do niedawna były osoby w świecie “badań nad wszystkim”, które twierdziły, że równoległa nauka dwóch języków opóźnia rozwój mowy. Dziś wiemy, że każde dziecko zaczyna mówić wtedy, kiedy jest gotowe na to. Czasem to dzieje się zanim w kalendarzu nastąpi czas wskazany w poradnikach dla młodych rodziców, a czasem długo po terminie. Patrz: Einstein, który nie mówił do czwartego (a według niektórych do piątego) roku życia. Natomiast zarówno ci, którzy przemawiają wcześniej, jak i ci, którzy wolą się jeszcze poprzysłuchiwać, są jednakowo wystawieni na “działanie języka” od początku swojej przygody z mową – i jedni, i drudzy rozumieją melodię obu języków na długo przed wypowiedzeniem pierwszych słów.
Drugi język pobudza mózg do zdwojonej akcji. Wytwarza dodatkowe połączenia nerwowe. A jeśli drugi język ma inną strukturę gramatyczną niż ojczysty, to efekt jest niesamowity. Budowa języka angielskiego wymusza na “polskim” mózgu dodatkowe aktywności. I o to nam chodzi. Dzieci dwujęzyczne łatwiej radzą sobie z innymi zagadnieniami, mają większą elastyczność werbalną, szybciej potrafią połączyć fakty, są twórcze, z większą łatwością uczą się matematyki i… na przykład trzeciego języka.
Ponadto należy pamiętać, że spotkania obcojęzyczne powinny być atrakcyjne, więc często tam dzieci pierwszy raz słyszą ciekawostki ze świata roślin, zwierząt, kosmosu. Tam dowiadują się, że zmieszanie mąki z solą i z niewielką ilością wody stworzy masę, która wspaniale lepi się do rąk, ubrań, mebli i można z niej wyczarować ciekawe rzeźby.
Profesor Lew Wygotski, pedagog i psycholog nurtu rozwojowo-poznawczego, twierdził, że mowa rozwija myślenie. Podczas moich wieloletnich spotkań z uczniami od 0 do 100 (dosłownie) zauważyłam, że ten naukowiec miał absolutną rację. Im więcej środków komunikacji otrzymujemy, tym nasze myślenie staje się rozleglejsze. Horyzonty postrzegania stają się nieosiągalną, cienką kreską gdzieś w oddali.
Osoby dwujęzyczne mają większą świadomość społeczną, od wczesnych lat postrzegają różnorodność kulturową, tolerancja na inność jest dla nich naturalna. Mały wnuczek może na zajęcia przyprowadzić babcię, która zobaczy, że nie ma ławek, ani zeszytów – jest tylko wspaniała zabawa językiem. Jestem pewna, że po tym doświadczeniu każda babcia zechce brać udział w spotkaniach w języku angielskim.
Ci, którzy powyższe zbadali przede mną:
- Daniel Goleman “Emotional Intelligence and Language Acquisition”;
- Roberta Michnick Golinkoff “How Babies Talk”;
- Jerzy Brzeziński “Nauczanie języków obcych dzieci”;
- Francois Thibaut, twórca metody “The Language Workshop for Children” (LWFC) (http://professortoto.com/docs/People_053199.pdf); POLECAM ARTYKUŁ W SIECI;
- Helen Doron, twóra metody “Helen Doron Early English”;
- Jean Berko Gleason i Nan Bernstein Ratner “Psycholingwistyka”;
- Chomsky, Crystal, Aitchison, Piaget, Wygotski… lista nie ma końca…